Była raz deszczowa panna i słoneczny panicz.
Ona często była mokra a on deszcz miał za nic.
Pyta: czemu takoż kapiesz stale?
Ona: ach, ja nie chcę kapać! Wcale!
Panicz podał wnet parasol i podsunął ramię,
Panna dała ciepły uśmiech i ruszyli dalej.
Świecił, suszył, wysłoneczniał:
co też siedzi w panny głowie?
Ta kapała jakby rzadziej,
wykroplując dlań odpowiedź.
Było pięknie, miło, zwiewnie,
Ona śniła jemu sen,
Szeptomknęli śmiechośpewnie,
Barwną tęczę utkał jej.
Chmury przyszły, sprzetworniały,
wiatry na wierzch wysupłały.
Słowa wodą spadły w ziemię,
myśl wyparowała niebem.
Jakby jaśniej, może prościej?
Prysły czary i radości.
Przyszły cisze, niewygody.
Czego trzeba im? Swobody?
Rzekł więc tej deszczowej pannie
dziwny i słoneczny pan:
Pomyliłem ciebie, droga,
z jedną z pięknych, wielkich dam.
Wyschły buty, nosek, włosy,
Jednak przykro – to nie ty.
Kwili, kapie, nie chce, prosi...
Już za późno. Pomost znikł.
Cicho pękła światła struna.
Zapach ciężkim stał się wnet.
Poszarzała marzeń łuna...
Się wywrócił cały świat.
Rymowiersz, sercopis, eksperyment.
Co autor miał na myśli?
Nie należy zapominać, że Słoneczny jest tylko Jeden, tam w górze i że tylko On maluje nieskończone tęcze. A ludzie? Niektórzy są bardzo piękni i pełni Jego światła. Wciąż pozostają odbiciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz