Co to jest?
Emocja. Z definicji - jeśli trwa dłużej przekształca się w uczucie.
1. «uczucie przykrości spowodowane brakiem czegoś, co bardzo chce się mieć i co inna osoba już ma»
2. «silne uczucie niepokoju, że ukochana osoba mogłaby nas zdradzić»
(PWN)
Skupmy się na drugim znaczeniu, nieco głębszym.
Jako emocja, jeśli dobrze się z nią obchodzić i jeśli nie jest zbyt silna, może być dobra. Może świadczyć o prawdziwości i szczerości. Może chronić przed pokusą niewierności w związku.
Może tyczyć się każdej bliskiej osoby: ukochanego, przyjaciela, członka rodziny.
Zwykle wiąże się z poświęcaniem zbyt małej ilości czasu i uwagi, poczucia niedowartościowania, niezaopiekowania, bycia ignorowanym.
Łączy się z obawą, że nie jest się wystarczającym dla bliskiej osoby, że straciła nami zainteresowanie.
Zwykle ten niepokój jest bezpodstawny, świadczy raczej o spadku naszej własnej samooceny z jakichś innych powodów bądź wyciąganiu pochopnych, wyolbrzymionych wniosków z niewyjaśnionych zdarzeń.
Dopóki zdarza się epizodycznie wszystko jest w porządku.
Nawet jeśli wyleje się ją w przypływie rozemocjonowania - szczerość powinna doprowadzić do porozumienia a cała sytuacja skończyć na ufnym uścisku, w kochających ramionach.
Problem zaczyna się, gdy coś więcej przyłącza się do zazdrości.
Po pierwsze - gdy łączy się oba słownikowe znaczenia, uprzedmiotawiając osobę, roszcząc sobie do niej prawo własności i wyłączności, ograniczając, narzucając. Wtedy gotowość zrozumienia i zatroszczenia się spada z jej strony. Ona także czuje się pokrzywdzona w pewien sposób, co daje pętlę: obie strony ponoszą pewną winę i obie czują się dotknięte.
Po drugie - gdy zazdrości się bezprawnie. Wtedy, kiedy myśli się tak o osobie ukochanej bez wzajemności. Wtedy, gdy nie należy ona do nas w żadnym stopniu, mimo chęci i marzeń. Obiekt może nawet nie być świadomy emocji w nas, a my we własnym wnętrzu karmimy żółcią rozgoryczonego stwora, zatruwając własne wnętrze i odnosząc się do innych dziwacznie, niezrozumiale dla nich, niczemu nie winnych. To poświęcanie czasu i energii iluzjom i imaginacjom, marnowanie sobie (i nie tylko) życia. To prosta droga do zgorzknienia, postępująca korozja charakteru i duszy. To wreszcie głupia rezygnacja z szansy do stworzenia swojego szczęścia i budującego obserwowania cudzego.
Po trzecie - gdy zazdrość przyrasta do nas, gdy staje się permanentnym uczuciem, przeświadczeniem i stałą obawą. Wtedy prowadzi do nawyku katastroficznego myślenia i zatruwa więzi, staje się mało zależna od rzeczywistości, scala się z charakterem i sposobem postrzegania całego świata. Rodzi ból i nieporozumienia.
Z pewnością można by po namyśle wykazać więcej oblicz chorej zazdrości.
Rozważmy jednak, zamiast dalszego wyliczania, skąd może brać się to zjawisko?
Wątpię, by człowiek rodził się z tendencją do zazdrości.
Uczy się jej z czasem.
Zatem dzieciństwo i wychowanie.
Dziecko uczy się zazdrości, gdy daje się mu przywyknąć do poczucia niesprawiedliwego traktowania. Gdy dopuszcza się do sytuacji, że czuje się gorsze, pominięte. Gdy poświęca mu się niewiele uwagi i zainteresowania, okazuje zbyt mało ciepła i buduje poczucie, że na miłość trzeba zapracować, zasłużyć, że to rzecz względna. Gdy nie tłumaczy się takiemu niewielkiemu człowieczkowi, że się go kocha i nie ma się czego obawiać.
Kluczowe mechanizmy tu występujące to:
- błędne założenie, że maluch jeszcze nie zrozumie takich spraw, więc nie warto się przed nim tłumaczyć, dlaczego ma się mało czasu itp.
- podejście uogólnione, jak do każdego przeciętnego dziecka, bez uwzględnienia indywidualnych cech, stopnia wrażliwości i potrzeby uwagi
- warunkowe manipulowanie na poczuciu akceptacji dziecka
- brak starania o atmosferę bezpieczeństwa
- niekonsekwencja (traktowanie malucha różnie w zależności od własnych nastrojów i stanów wewnętrznych)
W wyniku takiego obrotu rzeczy dziecko zaczyna być zazdrosne (także z udziałem nauki przez naśladownictwo np. drugiego rodzica). Uczy się tego dobrze, często chowając głęboko w środku. Takiej nauki się nie zapomina, wchodzi ona w krew i wiele lat później bardzo łatwo ją sobie przypomnieć.
Powstaje życiowa postawa oparta na zazdrości, poczuciu niesprawiedliwości i obawie.
Emanuje to na wszystkie relacje i interakcje międzyludzkie, harmonijnie zgrywa się z niskim poczuciem wartości.
Takie niby dorośnięte dziecko nie potrafi być szczęśliwe dłużej niż kilka chwil, wciąż czeka na dowartościowanie i bodźce oceniające z zewnątrz.
W nim mieszka rozbudowany potencjał chorej zazdrości.
Znów doszłam do podsumowania, że tak wiele zależy od pierwszych lat życia.
Zdaje się, że rozważanie powyższe nie brzmi zbyt pozytywnie, mimo że dla mnie jest na prawdę konstruktywne, bo zawiera pewną analizę, podstawę do rozwoju ku lepszemu.
Po wysłowieniu tych myśli spostrzegłam jeszcze coś.
Nie wiem kiedy ukształtował się mój filozoficznawy pogląd na naturę człowieka w momencie przyjścia na świat.
Dwie przeciwstawne opinie głoszą w uproszczeniu, że nowy człowiek jest z natury albo zły, albo dobry.
Ja widzę rzecz tak:
- noworodek to czysta kartka, życie ją wypełni
- posiada potencjał do działania i nauki, także do złych wyborów
- z natury jest bardziej twórczy, niż destruktywny, to zapewnia mu przeżycie
- nie mając zakodowanych konkretnych wzorców moralnych buduje się poprzez naśladownictwo oraz metodę prób i błędów
- jest bardzo podatny na wpływy zewnętrzne, to czego doświadcza w maleńkości najmocniej zostaje w jego duszy i wpływa na całą resztę życia
podsumowując: anie dobro ani zło, tylko potencjał, energia twórcza. I ogromna zależność od opiekunów.
Z czasem, w człowieku dorastającym, potencjał może być podtrzymywany lub gaszony. W pewnym momencie wszystko zależy już od niego samego i może albo kontynuować naukę i przyzwyczajenia z domu rodzinnego (twórcze bądź niszczące) lub zbuntować się, walczyć o zmianę swoich fundamentów (znów w obie możliwe strony).
Czy zatem niezależnie od wszystkiego każdy człowiek zachowuje możliwość tworzenia, dążenia do dobra?
Wierzę, że tak, że to wszystko kwestia decyzji i wyborów.
Owszem, czasem realizacja zmian jest trudna, zdaje się niemożliwa, jednak wierzę, że można osiągnąć wszystko.
Filip. 4:13
Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie.
(BW)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz