Namysł nad tworzeniem i szukaniem.

Tworzenie. Stwierdziłam już ogólnie i entuzjastycznie jakiś czas temu, że to na nim polega życie. Aktywny byt na tym świecie wymaga stałego kreowania siebie. Tyczy się to zwłaszcza młodych osób, które dopiero co stają się faktycznie niezależne od innych. Trwa do końca życia.Tworzenie to uczenie się nowych rzeczy i włączanie ich do obszaru „ja”. Stały, dynamiczny rozwój. Wiadomo, zachodzący w różnym tempie w różnych okresach życia.
Co jednak z szukaniem?
Porównam górnolotnie życie do haftu.
Co należy zrobić, by taki powstał?
Po pierwsze trzeba chcieć. Odczuwać chęć, potrzebę stworzenia czegoś pięknego, wartościowego.
Potem następuje moment decyzji: jak ma wyglądać wzór?
Gdy jesteśmy dziećmi w tej dziedzinie – na początek wybieramy coś małego, nie bardzo skomplikowanego, zwykle dokładnie oddając konkretny, cudzy szablon, który przypadł nam do gustu. Za każdym kolejnym razem będziemy próbować czegoś bardziej ambitnego i z czasem zaczniemy tylko trochę inspirować się gotowcami, tworząc wedle własnego projektu.
Moment wybierania może nastąpić tylko po etapie szukania, zastanawiania się, czego chcemy. Ten namysł nad celem pracy powtarza się stale. Skąd weźmiemy wzorce, jakich nici użyjemy i na jakiej kanwie wartości? To także decyzje oparte na szukaniu, wyborze między dostępnymi możliwościami.
Sama ocena, czy haft to właśnie to, co nam odpowiada to także szukanie. Odnajdywanie swoich predyspozycji.
Także szukanie jest istotne, nie można go pominąć.Czy zauważyliście jednak, że tyczy się ono tylko momentów inicjujących?
Znalezienie potencjału, wybór sposobu to dopiero początek.
Mały początek wielkiego dzieła i potężnej pracy nad sobą, przez całe życie.
Poiesis.
Szukanie przewija się, owszem, jednak stale tylko na rozstajach, pokazuje nowe możliwości i daje nowe punkty zaczepienia dla dalszego wzrostu.
Jeśli by sprowadzić życie do samego szukania, zaczynałoby się ono i kończyło na odtwarzaniu, będąc bliskie wegetatywnej egzystencji.
Owszem, o pozory można zadbać, udawać, że to życie pełną piersią.
Owszem, wysiłek włożony w kreowanie, wzorem Ojca-Kreatora, nie musi przynosić spektakularnie odmiennych efektów.
Świadomość możliwości zdaje mi się jednak wystarczająco obligująca.

Wracając do szukania.
Bardzo ważne jest, byśmy wybierali sobie odpowiedni pokarm, na którym mamy wzrastać. Niezależnie w jakiej rodzinie i środowisku spędziliśmy dzieciństwo – od pewnego momentu nikt dalej nie będzie nas prowadził za rękę czy karmił. Niezależnie, czy ktoś bardzo chce stale nas kreować, czy już dawno nikt o tym nie myśli, dojrzewając stajemy się odpowiedzialni sami za siebie, czy nam się to podoba, czy nie.
To niebanalne obciążenie ale i wielka szansa.
Okazja, by zmieniać i udoskonalać – uwaga – samych siebie!
Czy jesteś świadom, jak bardzo godnym podziwu człowiekiem możesz być? Kim tylko zechcesz. Wszystko jest teraz w Twoich rękach, a niemożliwe jest tylko to, co sam uznasz za nieosiągalne.
Co może być pożywką dla takiego wzrastającego człowieka?
Ogólnie rzecz biorąc – otoczenie.
To, z kim i jak spędzamy czas, to czy i kogo obieramy za nauczyciela, jakim słowem pisanym się karmimy, jaką muzyką i filmem.
Także tryb życia. Sen, odżywianie się, sport, porządek, planowanie – wszystko to brzmi banalnie, ale składa się na samodyscyplinę. Przedrostek „samo” dość jednoznacznie wskazuje, że nikt inny za nas tego nie zrobi.
Należy stale szukać, dowiadywać się o możliwościach i wybierać. Próbować, zmieniać, dostosowywać do swoich preferencji.
Dobrym pokarmem jest na przykład słuchanie wykładów, wywiadów itp. ludzi, których wartości choć częściowo podzielamy. To bardzo pokrzepia duszę i poddaje sprawdzeniu własne poglądy.


Tu kończą się moje odpowiedzi, a zaczyna się znów szeroka rzeka pytań.
Czy da się znaleźć przeznaczone dla nas miejsca w tym świecie? Czy takie w ogóle istnieją, a jeśli tak, to jak je rozpoznać?
Jak odróżnić chęci i skłonności własne od powołania?
Czy powołanie istnieje i czym różni się od przeznaczenia?
Jeśli Bóg woła każdego do najodpowiedniejszych ról, czy to raczej jednostkowe wyróżnienia?
Czy Bogu robi w ogóle różnicę, czym się zajmiemy, czy tylko jak robimy to, co robimy?
Jeśli Pan ma przygotowane dla mnie zadania, jak odróżnić je w sercu od własnego widzi mi się?
Czy warto iść za głosem serca, za chęcią i skłonnością, jeśli brak logicznych argumentów?

Tylko na ostatnie pytanie mam w sobie odpowiedź.
Warto. Choćby dlatego, że lepiej iść do przodu lekko po omacku, licząc na łut szczęścia, niż stać w miejscu martwiąc się, że nie jest się pewnym „co teraz” i nie mając planu na przyszłość.
Pozostałe pytania... Czy w ogóle warto szukać na nie odpowiedzi?
Nie, nie szukam ich usilnie.
Czasem wracają do mnie i domagają się odpowiedzi, ale jeśli mam ją kiedyś otrzymać bądź sama przyjąć – będzie to w swoim czasie.

Kazn. 3:1
Wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę(BW)

Tymczasem już jest dziś, a ten dzień także zapowiada się długi.
Pora przytulić policzek do poduszki.

1 komentarz:

  1. Dla mnie jest to proste a przynajmniej brzmi prosto :) Jeśli wyboru dokonujemy zgodnie z emocjami albo rozumem, czy to sercem czy własnym rozsądkiem - zawsze to będzie niedoskonałe. Na własnej i cudzej skórze przekonałam się, że tylko na Bogu można polegać - Jego decyzje są niezawodne i dobre. Jak Izrael - ilekroć podczas drogi do Kanaanu z Egiptu sam podejmował decyzje - to nie wychodziło mu na dobre. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń