A może to wszystko jest tak:
Potrzeba więzi, bliskości i przynależności stawia człowieka współczesnego wobec konfliktu wewnętrznego. Albo przywiąże się do niewielkiej grupy, stworzy swój azyl i poczuje się bezpiecznie, albo pozostanie wolnym elektronem, zmieniającym stale stany wzbudzenia i poziom energii pośród rozmaitych ludzi, rozwijając się i ucząc od każdego czegoś nowego.
Nie ma opcji kompromisowej. Albo pewne ograniczenie horyzontów, stagnacja w bezpiecznym, stałym gronie, albo dynamiczne zmiany otoczenia bez poczucia stabilnosci i osobisty, aktywny wzrost.
Żeby nie było zbyt łatwo - poczucie bezpieczeństwa w danej grupie/więzi nie daje współcześnie żadnej gwarancji. Ludzie niechętnie wchodzą w zobowiązania i nie zawsze chcą traktować takowe wystarczająco poważnie, by ich dotrzymywać.
Pozornie stabilna grupa społeczna nie jest w XXI wieku niczym nienaruszalnym, uporządkowanym i trwałym, nawet jeśli taka się przez jakiś czas wydaje.
Stałość grup i więzi w nich jest efektem silnej determinacji, nakładu pracy, wysokiej wiary w słuszność i trwałości przekonań wszystkich członków.
Z drugiej strony - wybierając mobilność, niskie przywiązanie do grup, wykorzystywanie możliwości samorozwoju wystawia się na próbę wrodzoną (dążącą do podtrzymania gatunku) potrzebę przynależności, więzi i humanistycznie ujmując: miłości. Możliwe, że istnieją osoby bez tej potrzeby lub z bliską zeru, choć nie znam takowych. Z pewnością są ludzie, którzy przemogli ją w sobie i przemienili na jakiegoś innego rodzaju dążenia, ci prawdopodobnie kiedyś (na starość?) będą musieli skonfrontować się z tą niezaspokojoną dziedziną.
Co zatem?
Którą opcję wybrać?
Jak zestawić ją z wartościami np. chrześcijańskimi lub wewnętrznym poczuciem powinności moralnych czy zwykłą chęcią życia dobrym życiem?
Być może recepta powinna brzmieć tak:
Rozwój własny jest ważny. Jeśli nie zadba się o siebie, trudno być szczęśliwym i nie ma czego dać innym. Zatem on na pierwszym miejscu.
O więzi trzeba zabiegać, starać się, poświęcać energię i dawać z siebie wiele, bo każda relacja jest wątła, nie zawiera elementu przyzwyczajenia, zobowiązania czy automatyczności, jakie bywają ważne w stałych grupach.
Biorąc wzgląd na siebie nie można oczekiwać od ludzi zbyt wiele, by nie doznać zawodu i nie zatrzymać się przez to w swoim biegu. Odrzucenie zawsze powinno być brane w rachubę, jako realne ryzyko. Nie powinno jednak to powodować zgorzkniałości, nieufności czy rzutować zbyt mocno na decyzje.
Zasada optymizmu i domniemanej niewinności jest w cenie. Potencjalne niepowodzenia to tylko sygnał do zakończenia pewnego rozdziału, zapamiętania wniosków i przejścia dalej.
Dawanie - w pełnej szczerości, z całego serca. Nie ma czasu na ostrożne badanie, czy aby na pewno warto angażować się w daną znajomość. Jeśli w pierwszej rozmowie nie ma sie dość rozmówcy - znak, że jest wart wszelkich inwestycji. Pełne zaangażowanie i sprawiedliwe podejście od początku do samego końca rozwoju znajomości.
Nawet, gdy jakaś relacja w pewien sposób się zakończy - przyjazne, uczciwe, pełne szacunku nastawienie powinno zaowocować pokojowym rozejściem się szlaków i dawać otwartą drogę do powrotów, choćby na chwilę, w potrzebie.
A potrzeby indywidualne? Miłość szeroko pojęta, ciepło, więzi. Dając to z czystym sercem dostaniemy zawsze trochę w zamian. Trzeba brać wszystko z tej materii, co tylko zostanie zaproponowane, by nie mieć przypadkiem niedoborów. Ochotnym, hojnym dawcą może okazać się ktoś, komu krótko dotrzymywać będziemy kroku.
Obustronne potrzeby i brak zbędnych wymagań, deklaracji czy zobowiązań mogą przy uczciwej wymianie doprowadzić tylko do obustronnych korzyści.
Sumując:
1. dbać przede wszystkim o swój rozwój (by mieć co dawać innym)
2. angażować się i być uczciwym w tym, co się robi
3. dawać z zasobów osobistych obficie, kochać ludzi
4. brać chętnie, pytać i prosić bez nadmiernego zastanawienia się
Może to propozycja dla tej części ludzi którzy mają z różnych powodów bardziej rozwinięte potrzeby społeczne. Może niektórzy nie odczuwają konfliktu wewnętrznego na tym tle.
Piszę oczywiście subiektywnie, mając za punkt odniesienia głównie własny sposób funkcjonowania.
Być może nie mam słuszności w tym swoim wywodzie i niedługo sama to odkryję. Tymczasem takie właśnie myśli uformowały się we mnie nareszcie w spójną całość, którą mogę sie podzielić.
Rozważanie to powstało w oparciu o zapoznanie się z kilkoma wiodącymi nurtami humanisycznymi (psychologicznymi, filozoficznymi, socjologicznymi) dzięki moim studiom i przetrawienie ich we własnym mentalnym żołądku, a także poprzez analizę wytycznych ogólnobiblijnych.
Z pewnością jest tu też wpływ jeszcze mało znanego człowieka, który wysoce mnie zaciekawia swoim postrzeganiem świata, a także dzisiejsze doświadczenie.
Dostałam dziś pewne mało wygodne pytanie od jednej ze starszych sióstr w zborze, która niegdyś mi błogosławiła. Udzieliłam krótkiej, szczerej odpowiedzi. odpowiedziała też krótko, z widocznym zrozumieniem.
Najistotniejsze jest to, że w imponująco prawdziwy sposób powiedziała "kocham cię". Był to zwrot tak czysty i szczery, że pokrzepił mnie z niespodziewaną mocą.
Odczułam na własnej skórze, jak niepowtarzalnie potrafią kochać ludzie pełni Bożej miłości.
Zostałam zainspirowana i zachęcona, choć dotarło to do mnie później.
Moja nadzieja, że da się wypracować harmonijne, dobre i owocne nastawienie do życia, została podbudowana.
Kol. 3:23a
Cokolwiek czynicie, z duszy czyńcie
(BW)
pamiętam...pamiętam, jak tego pierwszego punktu kiedyś nie rozumiałaś.
OdpowiedzUsuńAż mam serce większe, że jednak rozumiesz.
Tak prosto rozumieć te punkty, a tak trudno je wcielić w życie. Ale trzeba się starać :)