Wczoraj Świąteczna atmosfera dotarła do mnie, mimo długiego oporu myśli różnych, okolicznych, nie świątecznych.
Co to jest dla mnie, ta aura?
Nie chodzi o zapach iglastych gałązek, spływający przyjemnie po ścianach, czy słodko-wytrawną woń kompotu z suszu.
To nie kwestia śniegu skrzypiącego radośnie pod stopami (jeszcze wczoraj).
Ani nie chodzi o to, że już nie ma zajęć na uczelni.
Późne wstawanie, spotkania, sprzątanie, wigilijki grupowe, szukanie i pakowanie prezentów, ubieranie choinki, piernikowy aromat... To wszystko bardzo miłe i okołoświąteczne, jednak nie wystarczyło do ocieplenia mojego serduszka.
Cóż zatem?
Wróciłam późno minionego wieczoru, zmęczona po długim dniu.
W kuchni zastałam rodziców.
Stół nosił ślady smacznej kolacji, kieliszki pachniały już tylko trochę czerwonym winem.
Śmiech, wspólne gotowanie, ciepłe spojrzenia i słowa między nimi.
Nagle całe moje nastawienie z upartym cieniem smutku prysło.
Poczułam się pośród tych uśmiechów szczęśliwa.
Jak wiele mamy, jak bardzo tego nie doceniamy.
Rodzina - jaka to nieopisana wartość, niezależnie z ilu osób się składa.
Jakże łatwo jest zauważać wady najbliższych, a jak czasem trudno pamiętać, że są nam na prawdę potrzebni i kochani tacy, jacy są.
Właściwie - czy można nie lubić Świąt, jak to niektórzy mawiają, że mają?
Jeśli traktujemy owe dni jak suchą tradycję, sprzątanie, gotowanie i zakupy do upadłego;
jeśli czujemy się pod przymusem siedzenia przy zbyt suto zastawionym stole pośród nielubianych krewnych, wyczekujemy jedynie prezentów i liczymy godziny i kolejne obiady w cudzych domach, jeśli to są święta obżarstwa i nudy - można nie lubić, nie znosić tej całej otoczki, trudno się dziwić.
Jednak - jaki sens ma to wszystko?
Te tysiące promocji, stosy tradycji, choinki w każdym domu, wycieczka do kościoła ten raz czy drugi w roku, pośpiech i starania, by wszystko było jak ma być?
Jaki sens mają Święta dla wyznawców wszystkich niechrześcijańskich religii i ideologii?
Święta Bożego Narodzenia to radość z przyjścia na świat w osobie człowieka Najwyższego .
To symboliczna rocznica, zaledwie zapowiedź prawdziwie niepowtarzalnego wydarzenia - odkupienia i zbawienia.
Zastanawiam się nieraz po co to wszystko, jeśli nie przykłada się wagi do istoty tych dni.
Tak, to bardzo ładne, że jest tradycja i rodzina, ale dlaczego nie z okazji nowego roku kalendarzowego, najdłuższej nocy czy pierwszego śniegu?
Dlaczego i po co wszyscy podczepili się pod jedno z największych Świąt wyznawców Jezusa Chrystusa jako Boga?
Czy tylko po to, by umniejszyć Pana do noworodka w żłobie a czas wspominania Jego przyjścia sprowadzić do przejedzenia i mdłości społecznych?
Czasem nie umiem znaleźć się pośród Świąt.
Z przyzwyczajenia zdążam myślami tam, gdzie wszyscy, czyli w różne nisze z dala od głównego przesłania.
Pan przyszedł, umniejszył się do ludzkiego wymiaru niewyobrażalnym sposobem, mimo że przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mieszczą się w Jego umyśle w całości bez najmniejszego problemu. On stał się najmniejszym ze wszystkich, od początku mając na celu odkupić przewinienia Jego ludu w cierpieniach.
Czy to nie jest wystarczająco niesamowite?
Ta myśl mogłaby zająć wiele godzin kontemplacji i zastanowień.
Tymczasem wolimy myśleć o rodzinie i wszystkim co trzeba i co można i co było.
Życzę Wam, byście mogli przeżyć te Święta tak, jak chcielibyście w sercu.
Bez obłudy i sztuczności.
Każdy według własnego sumienia i przekonań.
Skupiając się na tym, co najważniejsze dla Was w Świętach.
Tak... To prawda. Mądry post :)
OdpowiedzUsuń