Początek lutego

Pustki w ostatnich miesiącach odzwierciedlają, jak wiele mam na głowie.
Studiuje mi się nieźle na dwóch kierunkach dziennych i czasu starcza na styk jeszcze po trochu dla ludzi, którzy o niego się dopominają w taki czy inny sposób.
Prowadzenie rozważań tu zeszło na dalszy plan.
Dziś jednak jestem po przedostatnim egzaminie, z 9 w ciągu dwóch tygodni, został tylko jeden ustny, raczej formalność.
To nie tak, że ferie już, czy brak innych zajęć. Raczej ogromna ochota podzielenia się anegdotką egzaminu z matematyki, którego perspektywa spędzała mi sen z powiek i byłam niemal pewna, że nie zdam i dojdę do nerwicy.

Niedziela wieczór. Wiem, że powinnam przynajmniej trochę się pouczyć, ale na słowo matematyka oczy same mi się zamykają, wolę nie myśleć.

Poniedziałek. Wracam do domu przed 19 i tylko gorycz wspomnień z traumą matematyczną z liceum ogarnia moje myśli, wyżalam się wszystkim i rozważam dezercję z egzaminu, skoro nawet przypadkiem mam zwolnienie lekarskie. Godzinę spędzam rozmawiając z Vi i z moją Dużą Siostrą, jakoś lżej się robi.
Werdykt prosty: spać, niech się dzieje co chce.

Wtorek. Oczywiście nie wstałam wcześniej, lenistwo i niechęć do życia urosły do absurdalnych rozmiarów. Na egzamin poszłam, prawie się spóźniłam.
Rozwiązałam połowę zadań, bez żadnej pewności, czy dobrze. Wyszłam z głupim wrażeniem, że nawet nie mogę mieć pewności, że będę poprawiać tym razem, bo jakiś cień szansy na zaliczenie przecież jest.
Odwiedziłam chorowitka, usiadłam na łóżku i gdy wyszedł i zamknął drzwi - rozpłakałam się milcząco. Paskud znów miał intuicję, więc po sekundzie był już znów przy mnie, pocieszając. A chciałam sobie pokapać sama, heh.
Po południu miała być druga część, ustna. Nie przygotowałam się zanadto, myśląc że to już nie ma znaczenia. Przyjechałam na miejsce i po drodze przeczytałam temat, który miałam prezentować. Gdy stałam w kolejce (ponad godzinę), przypomniano mi, że pani lubi wierszyki i wszelkie przejawy artystycznej kreatywności.
Wzięłam zatem ołówek do ręki, chwyciłam melodię, krążącą po głowie od paru dni i ułożyłam piosenkę o asymptocie, a co mi tam, może zdam.

Nastąpił moment kulminacyjny dnia wczorajszego.

Weszłam, zaśpiewałam.
Usłyszałam wzdychający zachwyt i obsypano mnie workiem komplementów.
"Odpowiedziała pani śpiewająco".
W indeksie 5.

Praca pisemna nie została nawet zlokalizowana (zwykle przeglądana jest przy odpowiadającym).
Matematyki koniec na studiach mych inżynierskich, ja nadal nie mam zielonego (ani szarego) pojęcia o pochodnych i całkach a i funkcje nie całkiem ogarniam.
Piątka w indeksie jest.
Bo studia, proszę państwa, to bardzo poważna rzecz.

1 komentarz: