Zegar już prawie przestawił mi się na czas polski.
Świat jednak nie będzie już nigdy taki sam, po 72 dniach za Oceanem.
Lub raczej: nigdy nie będę nań patrzeć tak samo.
To było wielkie błogosławieństwo, móc tam być, móc nie być tu.
Móc się zmieniać.
To był czas ogromnej nauki.
Poznałam swoje ciało, jego granice zmęczenia, stres samotnej podróży w nieznane. Doświadczyłam zmian stref czasowych, pracy fizycznie ciężkiej, snu twardego jak kamień, dającego wytchnienie.
Pierwszy raz w życiu opalałam się leżąc na plaży, chłonąc zmysłami twardość piasku, miękkość wiatru i melodię jeziora, przez długie kwadranse wiecznie za krótkich przerw.
Później w Wielkim Jabłku poznałam oczami ciało ludzkie niemal tak dokładnie, jak marzyłam - w końcu wybrałam się na "Bodies - the exibition." Wrażenie niezapomniane. Fascynujące.
Poznałam wiele wersji moralności ludzkiej.
Czy uprzedmiotowienie kobiety w spojrzeniu mężczyzny i odwrotnie nie jest takim samym jak uprzedmiotowienie martwych ciał i wystawienie ich na ogląd ludzki?
Pierwsze związane jest z popędem prokreacji, drugie z popędem poznania.
Poznałam wielu fascynujących ludzi.
Każdy z nich miał miliony zalet, nikt nie był w stanie ukryć wad.
Czy jednak nasze wady nie sprawiają, że jesteśmy tacy piękni?
Nie umiałabym się cieszyć z dotyku ciepłej dłoni na policzku, gdybym nie wiedziała co znaczy być popchniętą w tłumie.
Taniec nie byłby mi tak piękny, gdybym nie widziała tak wielu nieharmonijnych kroków na ulicy w swoim życiu.
Obserwowałam wiele.
Słuchałam.
Kim jesteśmy, łamiąc zasady, gdy nikt nie patrzy?
Czym są owe zasady? Czyje właściwie są, jeśli wszyscy je akceptują, lecz aprobują też powszechne ich łamanie?
Ci sami ludzie walczą o prawa, by ich nadużywać, ustalają ograniczenia, by lekceważyć je za zamkniętymi drzwiami.
Ci sami ludzie robią rzeczy piękne i straszne, czasem z tym samym uśmiechem, w tej samej godzinie.
Tacy jesteśmy.
Każdy człowiek jest głęboką studnią.
Tyle światła, tyle kolorów, tyle życia, muzyki jest w każdym z nas.
Niektórzy sprawiają, że chciałoby się ich nienawidzić całym sercem.
I oni też są piękni, głębocy, choć może mniej zrozumiali. bardziej straszni..
Ten czas dał mi do myślenia.
Mimo trzech setek osób wokół mnie na obozie a później niezliczonej ilości mieszkańców Nowego Jorku - byłam całkiem sama.
Ja, On, a reszta świata jakby za poduszką miękkiego powietrza wokół nas.
To był czas, gdy spotkałam siebie.
Szłam pół kroku przed Nim i nazywałam świat w nowym języku.
Niezbyt często oglądałam się za siebie, niezbyt często rozmawiałam z Nim, lecz wciąż radośnie i pewnie czułam, że jest i czuwa nade mną.
Teraz wiem, dużo lepiej niż wcześniej, co jest dla mnie ważne. I kto. I może też trochę lepiej wiem , czego chcę w życiu.
Słowa pisane nie wyrażą moich myśli tym razem.
Zwyczajnie ciesze się z życia - tak banalnie, tak zaskakująco.
Tego chciałam się nauczyć.
I powiodło się.
Czuję się, jakbym dostała najbardziej wyjątkowy prezent:
radość.
Samą z siebie, samą w sobie.
Teraz trzeba ją tylko oswoić, by nie dała się zjeść jesieni i kolejnym wyzwaniom przede mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz